Społeczny obserwator

Nielegalne reklamy pozostaną?

Przydrożne bilbordy kontrastujące z zielenią, banery na płotach, szczególnie na wylotówkach, wielkoformatowe płachty zasłaniające nieraz wszystkie otwory okienne w danym budynku, to częsty widok w polskich miastach i miasteczkach. Remedium na ten problem miała stanowić tzw. ustawa krajobrazowa z 2015 r., tyle tylko, że był to akt bardzo ogólny, do którego przepisy szczegółowe w formie odpowiednich uchwał miały wydawać lokalne samorządy. Warszawie zajęło to niemal 5 lat. W styczniu tego roku, po wielu latach bojów z branżą reklamową, długich konsultacjach społecznych i prowadzonych przez cały czas działaniach edukacyjnych miejscy radni przyjęli stosowną uchwałę. Jej przepisy miały wejść w życie w kwietniu. Prócz rodzajów i sposobu ekspozycji nośników reklamowych uchwała regulowała m.in. kwestie ujednolicenia „małej” architektury, czy ograniczenia grodzeń. Dokument dawał też jasne wytyczne przedsiębiorcom, w jaki sposób mogą reklamować swoje usługi.

Gdy wszyscy, którym zależy na mieście oczyszczonym z reklamowego chaosu, na czele z miejskim estetykiem, Wojciechem Wagnerem, który może uchodzić za akuszera uchwały, oczekiwali na kwiecień, niespodziewany cios przyszedł ze strony wojewody mazowieckiego. Wojewoda w całości unieważnił podjętą przez radnych Warszawy uchwałę, zarzucając m.in. istotne naruszenie trybu jej sporządzenia, w tym m.in. brak ponownych uzgodnień z Mazowieckim Konserwatorem Zabytków i ponownego wyłożenia projektu do publicznego wglądu po wprowadzeniu zmian w treści uchwały (na skutek uwag składanych we wcześniejszych konsultacjach). Nieoficjalnie mówi się również o naciskach ze strony części przedstawicieli branży reklamowej, którzy posiłkując się sloganami o wolnej konkurencji, tak naprawdę obawiali się zapisów uchwały mocno ograniczających przestrzeń do działania, a także nakładających naprawdę wysokie kary za montaż nielegalnych nośników reklamowych.

Miasto ma 30 dni na zaskarżenie decyzji wojewody do wojewódzkiego sądu administracyjnego i wszystko wskazuje na to, że z tej możliwości skorzysta. Zakładając, że WSA przychyli się do skargi miasta, należy przypuszczać, że takie rozstrzygnięcie zaskarżą z kolei prawnicy wojewody do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Oznacza to ni mniej nie więcej, trwającą kilka lat batalię na sądowych salach. Batalię, w trakcie której chaos reklamowy na ulicach naszego miasta będzie trwał. A może jednak wojewoda odpuści, choćby pod wpływem protestów liderów opinii od wielu lat nawołujących do walki z reklamozą?

Do czasu wyposażenia samorządu w skuteczne narzędzie, trzeba korzystać z dostępnego oręża, jakim są choćby plany miejscowe. Nie jest ich dla Warszawy zbyt wiele (ok. 1/3 powierzchni stolicy pokrywają plany miejscowe), niemniej ich zapisy, odpowiednio stosowane, dają szansę na likwidację co bardziej inwazyjnych reklam. Tylko urzędnikom, szczególnie z wydziałów architektury, musi się chcieć.

Na koniec smutna dygresja. Na Wybrzeżu Helskim trwa wycinka drzew w związku z miejską inwestycją przeciwpowodziową (początkowo miało zostać wyciętych 500, ale w wyniku protestów udało się nam ocalić ok. 200). O ile drwale sprawnie wycinają drzewa, o tyle nikt nie zadaje sobie na razie trudu, by likwidować reklamy, często nielegalne, kolidujące z inwestycją. Czyżby miały stać aż do jej zakończenia?

Krzysztof Michalski
Porozumienie dla Pragi
Napisz do autora:
porozumieniedlapragi@gmail.com