Praskie firmy

Ludzie i zegary


Do małej pracowni zegarmistrzowskiej wchodzi się z rogu ulic Kępnej i Jagiellońskiej. Niewielkie pomieszczenie żyje tykającymi zegarami. Pełno ich na ścianach, w gablotach. W jakiś dziwny sposób to miejsce kojarzy się z ptaszarnią pełną swarliwego gwaru. Szefem firmy jest dziś Andrzej Kordalewski, syn pierwszego właściciela Tadeusza Kordalewskiego.

W wydawnictwie z 1995 roku "Mistrzowie rękodzieła" czytamy o Witoldzie Kordalewskim, bracie Tadeusza - Witold Kordalewski nie pochodzi z rodziny o tradycjach rzemieślniczych, choć jego brat Tadeusz Kordalewski jest zegarmistrzem w Warszawie, a syn brata, Andrzej Kordalewski poszedł w ślady ojca. Tadeusz Kordalewski - na zdjęciu - urodził się w Sochaczewie w 1912 roku, mieszkał wraz z rodzicami i licznym rodzeństwem w podwarszawskich Włochach. Jako najstarsze z dzieci szybko rozpoczął pracę po ukończeniu szkoły zawodowej o specjalności mechanika precyzyjna.

Najpierw pracował w fabryce narzędzi chirurgicznych na Pradze, następnie przy produkcji przyrządów geodezyjnych i lotniczych w zakładach Gerlach i w końcu w zakładach Ursus. Najprawdopodobniej podziałała na niego magia zegarów, skoro po ciężkiej pracy przyjeżdżał na Brukową (dziś Okrzei) do zakładu zegarmistrzowskiego pani Witkowskiej, by się uczyć. W czasie okupacji niemieckiej i po jej zakończeniu pracował u Stanisława Sąpolińskiego, zegarmistrza z Ząbkowskiej. W 1946 roku wynajął od Jechiela Lichtenberga pomieszczenie w oficynie przy Brukowej i tam otworzył pierwszy własny zakład zegarmistrzowski. Zmiany ustrojowe i wywłaszczenia sprawiły, że oficyny stały się własnością państwa, a rzemieślnicy zyskali niechlubny status prywaciarzy, co wiązało się z rozlicznymi dolegliwościami. Tadeusz Kordalewski był nękany częstymi kontrolami, sypały się tzw. domiary. Jedna z kontroli stała się tematem rodzinnej anegdoty. Zakład odwiedziło trzech podejrzliwych panów - węszyli, oglądali wszystko co wpadło im w ręce, usilnie starali się znaleźć haka na prywaciarza. I znaleźli. Ich zaciekawienie wzbudziło drewniane pudełko pełne mikroskopijnych śrubek. Poprosili pana Tadeusza, by powiedział, ile jest tych śrubek. Nie wiedział, więc strzelał. - 21447 - stwierdził pewnie. Panowie kontrolerzy nakazali by je przy nich przeliczył. - Dziś je liczyłem, proszę - teraz niech panowie przeliczą - powiedział, podając kontrolerom pęsetę i lupę zegarmistrzowską.

Natychmiast usłyszał, że jest wrogiem władzy ludowej i bardzo musiał się tłumaczyć, by uniknąć grubych nieprzyjemności. Pracował bardzo ciężko, dzień i noc, bowiem w owych czasach zapotrzebowanie na usługi zegarmistrzów było ogromne. Kontrole, domiary i mierny status rzemieślników w komunistycznym społeczeństwie sprawiły, że dorobił się wrzodów żołądka. Jedna z do dziś nie zrealizowanych wizji nowoczesnej Pragi spowodowała wyburzenie pawilonu przy Okrzei. Tadeusz Kordalewski stracił swój zakład, przez jakiś czas gnieździł się przy Kłopotowskiego pospołu z bieliźniarstwem, by ostatecznie w 1972 roku osiąść przy Jagiellońskiej 12. Był wspaniałym, dobrym człowiekiem. Pomagał ludziom w miarę sił i możliwości, wyszkolił siedmiu uczniów. Przez całe życie wierzył, że Polska znormalnieje, że lokal przy Jagiellońskiej będzie mógł wykupić na własność. Cierpliwie od czasu do czasu zanosił do ówczesnej rady narodowej pisma z prośbą o wykup i nie zrażał się odmownymi odpowiedziami. Zmarł w 1996 roku, nie doczekawszy realizacji swojego marzenia. Marzenie ojca zrealizował syn - Andrzej Kordalewski - na zdjęciu z prawej. - Jestem właścicielem tego lokalu i bardzo się cieszę, że mogłem spełnić wolę ojca. Andrzej Kordalewski po ukończeniu szkoły pomaturalnej podjął pracę, ale popołudnia spędzał w firmie ojca, ucząc się sztuki zegarmistrzowskiej. W 1976 roku zdał egzamin czeladniczy, w 1983 wszedł w spółkę z ojcem, w 1984 zdał egzamin mistrzowski, by w 1990 roku przejąć firmę po ojcu, który przeszedł na zasłużoną emeryturę. Czasy się zmieniły - dziś zapotrzebowanie na usługi zegarmistrzowskie drastycznie zmalało. Andrzej Kordalewski wyszkolił tylko jednego ucznia i jest to jeden z ostatnich uczniów wyszkolonych w cechu. - Chętnych do zawodu nie ma, starzy mistrzowie wymierają, rynek opanowują tzw. zmieniacze baterii z supermarketów. Jedyną ostoją wysokich kwalifikacji jest dziś Cech Złotników, Zegarmistrzów, Optyków, Grawerów i Brązowników m.st. Warszawy z siedzibą przy Piekarskiej. Myślę więc, że ktoś kto chce naprawić rzecz cenną, pamiątkową nie powinien tego robić na dworcu czy deptaku. Większość kolegów zrzeszona w sekcji zegarmistrzowskiej Cechu z powodzeniem naprawi i stary zegar i nowoczesny zegarek kwarcowy. I takie właśnie usługi są realizowane w mojej pracowni. W pracowni Andrzeja Kordalewskiego można również wymienić szkło w zegarku, baterie, naprawić bransoletkę, zmienić pasek, kupić zegarki i zegary m.in. takich renomowanych firm jak Metron i Timex - pracownia również serwisuje czasomierze tych marek. Dwa warszawskie zegary zostały odrestaurowane i pozostają pod opieką Andrzeja Kordalewskiego. Jeden na starym budynku „Wedla”, drugi - wygrywający o pełnej godzinie melodię My, pierwsza brygada - na budynku Instytutu Głuchoniemych przy Placu Trzech Krzyży.

Przyszłość zawodu zegarmistrza jest poważnie zagrożona, ale z pewnością na rynku utrzymają się dobrzy fachowcy. - W odstawkę pójdą "zmieniacze baterii" bo coraz więcej będzie zegarków całkowicie jednorazowych lub takich, których naprawa będzie wymagać fachowej wiedzy, mam na myśli również antyki. Dzisiaj coraz częściej zegarek za pięć złotych po prostu wyrzuca się do kosza, bo spełnił swoje zadanie, a były takie czasy, kiedy zegarek szanowało się jako rzecz bardzo osobistą - mówi Andrzej Kordalewski i jako ilustrację przytacza autentyczne zdarzenie. Do jego pracowni przyszedł kiedyś mężczyzna z bardzo cennym damskim zegarkiem - złota Doxa z bransoletką wysadzaną małymi brylancikami - prosząc o przegląd. Kiedy klient zgłosił się po odbiór zegarmistrz poinformował dokładnie o wykonanej pracy. - A to nie jest ważne, zegarek i tak idzie do piachu. Jak się okazało po krótkiej rozmowie zegarek należał do zmarłej ciotki klienta. Przed śmiercią zażyczyła sobie by pochować ją z tym zegarkiem na ręce - koniecznie tykającym.

Andrzej Kordalewski nie będzie miał następcy. Jego 30-letni syn po ukończonych studiach informatycznych zarządza siecią - postawił na nowe technologie. Trochę żałuje, ale życzy synowi dobrze. W tym zawodzie trudno się dziś utrzymać, a w przyszłości będzie jeszcze trudniej. - Czas mnie fascynuje, choć jego jednostki to wielkości czysto umowne. Kiedyś podchmielony klient zaskoczył mnie takim pytaniem "Panie zegarmistrz, co to jest ten pański czas, co go tak pan pilnujesz?" Chwilę się zastanawiałem i odpowiedziałem mu starochińską maksymą - Czas, proszę pana, to ruchoma wykładnia nieruchomej wieczności. Na drugi dzień klient wrócił i rzekł "Panie zegarmistrz, dalej nie wiem co to ten czas, ale się umownie zatrzymałem ... i teraz czuję, że mam dla niego trochę więcej respektu."

Notowała Elżbieta Gutowska





Żeby powiększyć miniaturę kliknij na niej

9553