Coś dla ducha (3)

Siostry westiarki


      W poprzedniej części cyklu przedstawiliśmy ss. felicjanki, mieszkające na terenie Wiśniewa. Jeśli od ich domu pójdziemy ul. Żywiczną w kierunku Szkoły Podstawowej Nr 257, a następnie skręcimy w prawo w Podróżniczą, po ok. 200 metrach napotkamy parterowy, szary domek numer 10, otoczony niewielkim ogródkiem. Wydawałoby się - nic szczególnego. Tymczasem za jego ścianami - a dokładnie w pokoju, którego okna wychodzą na furtkę i bramę wjazdową i gdzie bardzo często do późna w nocy pali się światło - powstają prawdziwe dzieła sztuki! Mowa o sztuce hafciarskiej, coraz rzadszej już w dobie komputerowych haftów maszynowych. Ręczne szycie i ozdabianie szat liturgicznych, bielizny kościelnej, proporców i chorągwi to główna specjalność mieszkających tutaj sióstr Westiarek Pana Jezusa, tworzących niewielką, czteroosobową wspólnotę. Haftowanie należy niewątpliwie do sztuk żmudnych, trudnych i pochłaniających wiele czasu. Przygotowanie jednego sztandaru zajmuje - w zależności od rodzaju zamówienia - od kilku tygodni do kilku miesięcy! - wyjaśnia mi jedna z zakonnic. Jednak po obejrzeniu skończonych dzieł, nie mam cienia wątpliwości, że trud się opłaca. Kilkakrotnie nie mogłem oprzeć się złudzeniu, iż wizerunek po prostu namalowano, nie chciało mi się wierzyć, aby nicią można było tak sugestywnie oddać wyraz twarzy postaci, mimikę, cienie...
      O wysokim kunszcie prac, wychodzących z istniejącej od lat siedemdziesiątych pracowni, świadczą liczne zamówienia, płynące nieprzerwanie nie tylko od parafii i stowarzyszeń kościelnych, ale również urzędów i instytucji świeckich, bowiem umiejętności skromnych zakonnic z Wiśniewa znane są nie tylko w okolicy. Na długiej liście wykonań są m.in. szaty liturgiczne dla Ojca Świętego Jana Pawła II, ornaty i stuły dla misjonarzy, wiele sztandarów dla samorządów, w tym również Gminy Warszawa-Białołęka. Niemal wszystkie białołęckie szkolne sztandary pochodzą właśnie od ss. westiarek, które nie boją się nowych wyzwań i haftują niemal wszystko - nie tylko symbole i emblematy religijne: wspaniała ryba na sztandarze PZW zdumiewa niezwykle realistycznym dopracowaniem łusek, orzeł na chorągwi na 50-lecie parafii w Płudach zdaje się zrywać do lotu, a z kolei proporzec jednego z pułków AK zachwyca szalenie szczegółowym odtworzeniem krzyży i orderów wojskowych. Gdzie tkwi tajemnica tak imponujących efektów i prawdziwego artyzmu? Nawet najlepsza technika nie zastąpi wrażliwych rąk człowieka - mówi s. Kazimiera Dybczyńska, przełożona. - Poza tym nie można zapomnieć, że każdy sztandar czy chorągiew ma wymiar emocjonalny dla określonej społeczności. To mozolne „wypracowywanie” igłą, nicią, kolorami obrazu i liter, składających się na szlachetne hasła, owo pochylenie się człowieka, wyraża szacunek dla wartości, jakie sztandar symbolizuje. Jest to zrozumiałe tym bardziej, gdy chodzi o szaty używane do odprawiania Mszy św. Dla Pana Boga powinniśmy ofiarować to, co najdroższe, najpiękniejsze i wymagające największego zaangażowania od człowieka. Warto zresztą zwrócić uwagę na szczególną nazwę zgromadzenia, która pochodzi od łacińskiego słowa „vestio, -ire”, oznaczającego szycie szat, ubrania. Dodajmy, że każda z westiarek w ramach formacji zakonnej, odbywa specjalne kursy krawieckie i hafciarskie, dostosowane oczywiście do indywidualnych umiejętności i zdolności.
      A może sukces wynika z bardzo wymownego faktu, iż przy pracy siostry wspólnie się modlą? Bo chociaż haftowanie pochłania wiele energii, nie można zapomnieć, że u jego źródła nie leżą li tylko potrzeby estetyczne, ale głębokie pobudki duchowe, nadprzyrodzone, pragnienie służby Bogu. Dlatego też kilka razy dziennie siostry w swojej maleńkiej, prywatnej kaplicy oddają się rozważaniom i medytacji.
      Udało mi się ustalić program powszedniego dnia sióstr: g. 5.45 - modlitwy poranne w kaplicy, 7 - Msza św., 8-9 - śniadanie, porządki, 9-12 - praca wg określonych zadań (1 z sióstr katechizuje, 1 pracowała do niedawna w urzędach kościelnych, 1 zarządza domem, 1 prowadzi pracownię hafciarską, przy czym pozostałe, na miarę swoich możliwości, wspomagają ją), 12 - modlitwy południowe, obiad, 14-18.30 - praca, 18.30 - kolacja, praca, 20.30 - modlitewne zakończenie dnia, rozmyślania własne. Radio i telewizja służą wyłącznie zdobywaniu informacji o bieżących wydarzeniach. Chociaż siostry szyją rzeczy wprost niezwykłe, same wyglądają - podobnie zresztą jak ich dom - zupełnie zwyczajnie. Nie mają bowiem habitów, jedyna wytyczna dotycząca stroju podaje, iż winien on być skromny. Często więc zakonnice te, noszące się tak jak świeckie kobiety, określa się potocznie mianem „sióstr skrytek”, co nie oznacza wcale jakiejś tajemnicy, ale wskazuje poniekąd na genezę zgromadzenia.
      Aby zrozumieć charyzmat westiarek należy przywołać niesamowitą postać bł. o. Honorata Koźmińskiego, kapucyna, żyjącego w latach 1829 - 1916, wyniesionego na ołtarze w 1988 r. Ten gruntownie wykształcony i bardzo zdolny zakonnik, który studiował m.in. w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie, swoje nawrócenie przeżył w latach młodzieńczych w Cytadeli, gdzie osadzono go za rzekomy udział w spisku przeciw carowi. Lud stolicy znał go jako wybitnego kaznodzieję, spowiednika i animatora żywego różańca oraz tercjarstwa franciszkańskiego, my z kolei pamiętamy go z poprzedniego felietonu jako dyrektora i opiekuna ss. felicjanek.
      Rozliczne dzieła i inicjatywy o. Honorata zostały brutalnie przerwane kasatą zakonów, jako bastionów polskości, ogłoszoną przez rząd carski w 1864 r. Warszawscy kapucyni z ul. Miodowej musieli przenieść się do przepełnionego klasztoru w Zakroczymiu. Zakazano jednocześnie przyjmowania kandydatów, tworzenia nowych ośrodków, oddalania się poza klauzurę i prowadzenia kwest. Posunięcia te miały sprawić, że po około 30 latach życie zakonne w Polsce przestanie istnieć. Tymczasem dzięki odważnej i trudnej do wyobrażenia działalności o. Koźmińskiego, liczba osób konsekrowanych znacznie się powiększyła, z końcem XIX w. wynosiła ok. 10 tys. członków. Do Zakroczymia bowiem stale przybywały tłumy penitentów, aby wyspowiadać się u znanego zakonnika, który wykorzystał tę formę kontaktu ze światem i zza kratek konfesjonału założył 25 wspólnot zakonnych, a 17 istnieje do dziś. Posługiwał się osobami, pragnącymi oddać się na służbę Bogu, kontaktował ze sobą ludzi o podobnym statusie społecznym, wykształceniu, zainteresowaniach, potem pomagał w tworzeniu reguły, organizowaniu życia wspólnotowego, rozwiązywaniu problemów, prowadził też nieustanną korespondencyjną formację duchową i intelektualną swoich synów i córek. Mnogość powołanych zgromadzeń świadczy o wielkiej wrażliwości o. Koźmińskiego, każde z nich bowiem miało realizować inne zadania pośród odmiennych grup społecznych. Szybko też okazało się, że ci „ukryci” przed światem zakonnicy, pracujący pośród ludzi świeckich, w bardzo trudnych środowiskach, mogą niejednokrotnie swoim przykładem zdziałać znacznie więcej, aniżeli ktoś w sutannie czy habicie. W zwykłym stroju łatwiej mówić o powszechnym powołaniu do świętości.
      Jednym z takich „honorackich” zgromadzeń są właśnie westiarki, założone 12 XI 1882 r. przy współudziale matki Sabiny Józefy Kaweckiej (1821-86), mające otoczyć troską miejsca kultu. W owym czasie bowiem w wielu parafiach, zwłaszcza wiejskich, kościoły wyglądały bardzo niechlujnie. Wywiezienie w głąb Rosji niemal wszystkich ordynariuszy, spowodowało brak systematycznych wizytacji kanonicznych, a to z kolei sprzyjało niedbalstwu mniej gorliwych proboszczów. Z drugiej strony powszechnie brakowało szat i paramentów liturgicznych, a nie było miejsc, gdzie można by je kupić. Zadania te poczęły realizować ss. westiarki, które najpierw osiadły w Zagórowie, a potem we Włocławku i Warszawie, gdzie przy ul. Brackiej znajduje się dom generalny. Od tego czasu szyją i naprawiają szaty liturgiczne oraz pracują jako zakrystianki, dbając o czystość i porządek kościołów - miejsc szczególnej obecności Boga. Ta troska wynika z miłości do Eucharystii, której siostry powinny uczyć zwłaszcza dzieci. Dlatego w powołanie zakonu wpisana jest również katechizacja, głównie przygotowywanie do pierwszej Komunii Św. Działalność westiarek spotkała się jeszcze w XIX w. z licznymi pochwałami biskupów, a w 1982 r. zgromadzenie zostało zatwierdzone przez Stolicę Apostolską. I choć obecnie nie jest to zbyt liczna rodzina, bo licząca około 100 Polek w 13 domach (z tego 2 istnieją w USA, gdzie siostry posługują pośród Polonii oraz prowadzą dzieło dla osób sędziwych), to ich unikatowa praca, wymagająca szczególnych predyspozycji, cały czas pozostaje niezmiennie potrzebna.
      Jakkolwiek założyciel westiarek był człowiekiem wyjątkowym, warto wszelako zauważyć, iż klasztor w Wiśniewie ma również szczególnego patrona, którego portret wisi w salonie na honorowym miejscu. Siostry pieczołowicie pielęgnują pamięć o właścicielu domu, w którym mieszkają - ks. prof. dr. Wincentym Kwiatkowskim (ur.1892) - wybitnym teologu, twórcy warszawskiej szkoły apologetycznej i systemu apologetyki totalnej, autorze wiekopomnych opracowań w tej dziedzinie z dwutomową „Apologetyką” na czele, wydaną dwukrotnie w r. 1954 i 60. Będąc wykładowcą Seminarium Duchownego w Warszawie i kierownikiem katedry apologetyki Akademii Teologii Katolickiej, zapisał się w pamięci studentów jako niezwykle wymagający i surowy egzaminator, a wielu księży ze starszych roczników po dziś dzień wspomina nawet kilkukrotne poprawki. Takie podejście wynikało z troski o formację intelektualną duchowieństwa i na wskroś nowoczesnej koncpecji, że przyszłym księżom nie wystarczy poznanie mechanizmów pracy duszpasterskiej, muszą oni posiadać gruntowne wykształcenie i orientację w niemal wszystkich dziedzinach wiedzy.
      Choć nieprzejednany, gdy szło o sprawy nauki, był ks. Kwiatkowski człowiekiem wielkiej kultury osobistej, życzliwości, łagodności, dobroci, prostoty i wrażliwości, które wynikały z pewnością z jego - jak mówią świadkowie - iście światobliwego życia, wypełnionego modlitwą i pracą, zorganizowanymi według stałego porządku. Te cechy pomogły ks. Profesorowi rozwiązać trudną sytuację ATK, której rektorem był w latach 1956-65. Trzeba wiedzieć, że ta utworzona w 54 r. na gruzach zamkniętych wydziałów teologicznych UW i UJ uczelnia, usytuowana na krańcu Warszawy, w odległym Lasku Bielańskim, ograniczana ilościowo w kwestii przyjmowania studentów świeckich, w myśl zamierzeń władzy państwowej miała być „miejscem wymarcia teologów, kanonistów i filozofów”. Jednocześnie brak zatwierdzenia ze strony Stolicy Apostolskiej, stawał się niejednokrotnie przyczyną nieufności, rozmaitych nadużyć i posądzeń. Dość powiedzieć, że na przełomie 1957/58 roku liczba studentów spadła poniżej 100, co więcej uczelnię opuścili krakowscy profesorowie. Mądre i energiczne działania ks. rektora pozwoliły na opanowanie kryzysu i ustanowienie w 58 r. zwierzchnictwa kościelnego nad uczelnią, której wielkim przyjacielem i Wielkim Kanclerzem został Prymas Wyszyński. Od tego momentu datuje się dynamiczny rozwój ATK, uwieńczony jej niedawnym przekształceniem w Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
      Pracy naukowej i aktywności dydaktycznej, administracyjnej i duszpasterskiej (obowiązki kapelana w domu ss. felicjanek) ks. Profesora nie ograniczała również ślepota, która z roku na rok w szybkim tempie pogłębiała się. Właśnie w związku z utratą wzroku, w celu pomocy w prowadzeniu domu i działalności naukowej, jeszcze w 56 r. sprowadził on do Wiśniewa ss. westiarki, które jednocześnie miały tutaj założyć swoją placówkę. Od 1960 r. najbliższą współpracownicą i lektorką (praca polegała na czytaniu na głos, robieniu notatek i pomocy przy korekcie artykułów) ks. Profesora była s. Kazimiera - obecna przełożona. Jej wspomnienia o ks. Kwiatkowskim, jako człowieku wielkiego serca, cierpliwości i otwartości na innych, wyrażającej się w pomocy okolicznym biedakom, ubogim studentom i doktoranotm czy organizowaniu tajnych kompletów, ukażą się niebawem w monografii, przygotowywanej przez UKSW. To właśnie od s. Kazimiery dowiaduję się, że ks. Profesor bardzo tęsknił za rodzinnymi, litewskimi stronami, których - z powodów burz dziejowych - nie widział od czasu wyjazdu na studia. Co więcej, ojciec i brat księdza zostali wywiezieni podczas rewolucji bolszewickiej do Charkowa, a stąd jako zakładnicy przewiezieni na początku lat 20 do Warszawy. Przypadek sprawił, że syn odnalazł rodziców i zamieszkał z nimi w Wiśniewie, w zakupionym domu z początku wieku, który po dziś dzień wygląda tak samo. To tutaj również 20 II 72 r. zmarł, po zaledwie trzydniowej chorobie, „spokojnie, z uśmiechem i modlitwą na ustach” - jak zapisała s. Dybczyńska, otoczony ss. westiarkami, felicjankami oraz profesorami z ATK. Do końca pozostał świadomy, a kilka godzin przed śmiercią powiedział: Gdybym się na nowo narodził, nic bym nie zmienił. Całe życie w książkach i koniec w książkach. Pochowano go na cmentarzu przy ul. Mehoffera, razem z rodzicami: Magdaleną (1863-1953) i Józefem (1862-1911).
      Zanim pójdę na Tarchomin, aby uczcić pamięć ks. profesora, mam jeszcze możność podziwiania groty Matki Bożej niedawno wzniesionej w ogrodzie - miejscu duchowych rozmyślań, odpoczynku i hodowli kwiatów dla przystrojenia kaplicy. Tutaj także żyje duch ks. Kwiatkowskiego, którego s. Kazimiera wciąż widzi „spacerującego przed domem z różańcem w ręku”. Nietrudno odnaleźć grób ks. Profesora - znajduje się on przy głównej alei starej części cmentarza i sąsiaduje z charakterystycznymi grobami ss. Rodziny Maryi z Płud. Zapalam znicz i szepczę modlitwę za „wychowawcę wielu pokoleń teologów, wielkiego uczonego i kapłana” - jak napisano na płycie nagrobnej.
      A za chwilę jadę już autobusem nr 133 na pętlę w Choszczówce, gdzie w otoczeniu sympatycznego osiedla i cudownej przyrody osiadły inne córki o. Honorata Koźmińskiego- siostry serafitki - bohaterki naszego następnego odcinka.

Bartłomiej Włodkowski






Żeby powiększyć miniaturę kliknij na niej

16618