Iść pod prąd

Czy w dzisiejszym świecie warto poświęcić się pracy charytatywnej i czy może się to stać sposobem na życie? O wolontariacie na rzecz zwierząt Nowa Gazeta Praska rozmawia z Magdaleną Grzybowską, prezeską i współzałożycielką fundacji "Noga w łapę. Razem idziemy przez świat"

Czy warto być wolontariuszem?

Wolontariat to nie tylko bezinteresowne przeznaczenie kilku godzin w tygodniu dla innych. To przede wszystkim styl życia, światopogląd. Dla mnie wolontariusz, to człowiek wrażliwy, myślący, dbający nie tylko o siebie, ale też o innych. Na pewno nie jest to łatwe, bo wolontariusz nie zawsze pasuje do dzisiejszego świata. Musi iść pod prąd, tu zostanie wyśmiany, tam walnie głową w mur. Wolontariusz jest przedstawicielem tych, którzy nie reprezentują żadnej siły. Wolontariusz walczy o to, by ocalić to, co jest mu bliskie. Czasem, ludzie uszanują jego walkę i zaczynają się z nim liczyć. I uda mu się np. uratować starą bibliotekę lub nawet wywalczyć niepodległość Indii! Wolontariusz chyba się nie zastanawia, czy warto; wie, że tak trzeba i już. Ale mimo nieszczęścia, które niejednokrotnie dźwiga, wolontariusz to człowiek, który nie traci czasu, jest szczęśliwy.

Jak długo zajmuje się Pani pracą charytatywną?

Zostałam wolontariuszką 5 lat temu, kiedy przyjechałam do Warszawy na studia. Nikogo tu dobrze nie znałam, większość czasu spędzałam sama, czytając książki i ucząc się. Podczas sesji letniej zadzwoniła moja mama, by powiedzieć, że mój pies, Spajk, źle się czuje i że się o niego boi. Jej obawy były słuszne, nie udało nam się go uratować. Straciłam przyjaciela z dzieciństwa, zawaliłam sesję. Po tej stracie, strasznie potrzebowałam kontaktu ze zwierzęciem. Przyszło mi wtedy do głowy, że Warszawa pewnie ma schronisko dla zwierząt, gdzie mogłabym pomóc. I tak się zaczęło. Więc zostałam wolontariuszką chyba z pobudek egoistycznych.

Dlaczego skupiła się Pani na pomocy zwierzętom?

Gdy trafiłam jako wolontariuszką do schroniska, poznawałam wiele psich nieszczęśliwych historii. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego jak ogromnym problemem jest bezdomność zwierząt, że cały system pomocy zwierzęciu funkcjonuje w Polsce źle. A moja wiedza na ten temat wtedy obejmowała tylko wierzchołek wielkiej góry. Zamykamy niechciane zwierzę w klatce, w schronisku, które jest zawsze na uboczu miasta, tak, żeby nikt nie widział i nie słyszał – w ten sposób marginalizuje się problem. Dzięki ludziom, którzy pomagają zwierzętom, otworzyły mi się oczy i uszy na problemy innych zwierząt. W zeszłym roku ratowaliśmy ptaki, które w całej Polsce, i nie tylko, zostają zamurowywane żywcem podczas corocznego ocieplania budynków. Dowiedziałam się o warunkach, w których trzymane są zwierzęta hodowlane, zobaczyłam tę wielką, obrzydliwą machinę, która sprawia, że ludzie przestali łączyć żywą istotę z produktem, który leży na półkach. A o ilu rzeczach jeszcze nie wiem? Nasz stosunek do zwierząt, które wydane są na naszą łaskę i niełaskę, to ogromny problem, o którym mało się mówi. W szkołach, na uniwersytetach, na wydziałach filozofii, kulturoznawstwa, prawa, nie porusza się tych kwestii. To powinna być lekcja obowiązkowa, to jeden z największych problemów moralnych dzisiejszego świata.

Czy wolontariat może być sposobem na życie? Czy można żyć jedynie dając coś z siebie?

Pewnie się od tego nie umiera, ale doświadczenie mówi mi, że dbać o innych można tylko, gdy dbamy też o siebie. Trzeba szanować swoje siły i potrzeby, nie zapominać o sobie samym. Czasem ilość nieszczęść przekracza granice ludzkiej percepcji. Trzeba być silnym, żeby móc pomagać innym. Trzeba odpocząć, żeby móc nabierać dystansu. I wtedy jest się bardziej efektywnym, czasem uda się nie tylko złagodzić skutki, ale też pokonać źródło problemu. Może już w tym roku w Warszawie nie będziemy ratować ptaków ginących w budynkach, tylko uda się doprowadzić do obowiązkowych ekspertyz ornitologicznych przed zaczęciem prac, co w dużej mierze zlikwiduje ten problem.

Dziękuję za rozmowę.


Rozmawiała Ludmiła Milc

6024