Szpital Praski

Konflikt trwa.
Sposób na wygryzanie?


- Śmiem twierdzić, że w 2008 roku Szpital Praski był najbardziej dynamicznie rozwijającym się szpitalem w Warszawie - mówi dyrektor Paweł Obermeyer - i przytacza niepodważalne dowody: kontrakt 2008 r. został wykonany o 50% wyżej niż rok wcześniej (odpowiednio w 2007 r. - 30 mln zł, w kolejnym - ponad 45 mln i to bez doliczania nadwykonania w grudniu). Znacząco zwiększyła się liczba hospitalizowanych pacjentów (w 2007 - 14849, w 2008 - 17196), także dzięki otwarciu chirurgii jednego dnia i wprowadzeniu neurochirurgów. A warto przypomnieć, że Szpital Praski od lat pełni weekendowe dyżury urazowo-ortopedyczne. Przez te trzy doby, biorąc jeszcze pod uwagę lokalizację szpitala, przewijają się setki pacjentów, głównie ofiar wypadków; gdyby nie było całego zespołu od ortopedów,

chirurgów,neurochirurgów,po pielęgniarki, techników, czy gipsiarzy ratujących pacjentów z wielonarządowymi urazami, statystyka byłaby trudna do wyobrażenia… Mimo wielu problemów, o których NGP informowała na bieżąco, doszło wreszcie do zamknięcia stanu surowego pawilonu A2. Gdyby nie owe perturbacje, nie wynikające z winy szpitala, pewnie teraz trwałoby już zagospodarowywanie tego budynku.

Przy tym wszystkim jednak, można odnieść nieodparte wrażenie, że miasto, a konkretniej Biuro Polityki Zdrowotnej, wyjątkowo nie lubi Szpitala Praskiego. I nie jest to stwierdzenie gołosłowne. Paweł Obermeyer jest piątym w ciągu ostatnich sześciu lat dyrektorem tego ponad 200-letniego szpitala miejskiego, mającego 17 oddziałów i ponad 400 łóżek. Po cichu mówi się, że jest to przekleństwo Euromedicu, firmy, którą do szpitala wprowadziła rządząca tu 6 lat temu dyr. Barbara Dzierżanowska.

Nowa Gazeta Praska pisała wtedy o tym, przysparzając sobie wielu nieprzyjaciół (delikatnie mówiąc). Sprawa wyglądała następująco: Dyrektor Dzierżanowska zawarła porozumienie z firmą Euromedic, w ramach której przekazała jej pomieszczenia na rogu Sierakowskiego i Jasińskiego pod stację dializ. Jednocześnie zlikwidowała analogiczną stację dializ na terenie szpitala; mieściła się ona w III Oddziale Chorób Wewnętrznych z oddziałem ostrych zatruć, popularnie określanych mianem toksykologii. Pozostawiono tam - co działa do dziś - jedynie trzy tzw. ostre łóżka dla nagłych przypadków, tym bardziej, że wiadomo było, że w Euromedic dializowani będą tylko pacjenci planowi, ambulatoryjni. Oczywiste, że taki układ jest najwygodniejszy. Narodowy Fundusz płaci za każdą dializę ubezpieczonych pacjentów obecnie ponad 400 zł (było 370). Biorąc pod uwagę fakt, że z usług Euromedicu korzysta 75 osób trzy razy w tygodniu, rachunek jest prosty. Warto dodać, że pacjenci są tu dializowani tylko w ciągu dnia, a ewentualne powikłania czy przetoki, co często zdarza się przy długotrwałych dializach, ma na głowie szpital. Dlatego jest to dla Euromedic układ super wygodny.

Dyrektor Dzierżanowska, która miała wiele pomysłów - i większość z nich, przy poparciu ówczesnych władz miasta - zrealizowała, gdy zrobiło się gorąco, przeszła na emeryturę, otrzymawszy przedtem jeszcze nawet nagrodę prezydenta. Niektóre z owych "udoskonaleń", jak np. zamknięcie własnego, szpitalnego laboratorium i zamawianie badań na zewnątrz szybko poprawił jej następca, dyr. Andrzej Koronkiewicz. Było to niezwykle pilne, tym bardziej, że okazało się to nie tylko znacznie droższe, ale i zagrażające niekiedy życiu pacjentów: bywało, że wyniki na które w napięciu czekali chirurdzy wskazywały, że pacjent albo powinien być już martwy, albo - jako człowiek zdrowy - w ogóle nie trafić do szpitala... Ponadto wyników badań nigdy nie można było uzyskać w soboty, niedziele i święta. Kolejna dyrektor, dr Anna Petsch doskonale znała realia szpitala, gdyż od lat była (i jest) ordynatorem Oddziału Intensywnej Terapii. To ona m.in. chciała doprowadzić wreszcie do planowej rozbudowy szpitala (słynny budynek A2). Przygotowany został projekt. Chciała też wypowiedzieć umowę firmie Euromedic. Musiała odejść. Kolejny p.o. dyrektora T. Janiak pozostał na swoim stanowisku tylko pół roku, a jego następca Jerzy Sokołowski został zwolniony w trybie artykułu 52 (natychmiast) za jakoby nielegalne prowadzenie budowy A2. Sprawa jest w sądzie.

I ostatni dyrektor - Paweł Obermeyer, wręcz z fanfarami wprowadzony do szpitala, jako remedium na wszelkie poprzednie zło. Bardzo szybko Biuro Polityki Zdrowotnej go znielubiło. Gdy pytam, dlaczego, śmieje się: to jak w słowach piosenki Młymarskiego"grzecznego konia się leje", a ja staram się być grzeczny, więc... Ostro wziął się za rozwiązywanie trudnych spraw. Uruchomił wreszcie oddział chirurgii jednego dnia, dogadał się z wykonawcą A2 (choć nie bez problemów, bo pieniądze pojawiały się i znikały, głównie na papierze), wprowadził do szpitala na dyżury neurochirurgów, podniósł płace nawet o 34%. Z wypracowanych pieniędzy! - Ale trzeba tu dodać, że rok wcześniej w naszym szpitalu płace były najniższe w Warszawie. Ludzie masowo odchodzili - mówi dyrektor. - Teraz wielu z nich wróciło. Rozwiązaliśmy także problem czasu pracy lekarzy. (Przypomnijmy - zgodnie z dyrektywą unijną lekarz nie może pracować więcej, niż 48 godzin w tygodniu, chyba, że sam wyrazi na to zgodę. Wtedy ten czas można wydłużyć do 72 godzin - przyp. red.). Ten problem można było także rozwiązać przez zatrudnienie lekarzy na kontraktach, mówiąc potocznie "na przychodne". Taki lekarz przychodził na dyżur, nie znał pacjentów, a rano wychodził. Trudno mu było podejmować jakiekolwiek decyzje, a ponadto zatrudnienie go w ostatecznym rozrachunku było droższe. Większość z naszych lekarzy zgodziła się na wydłużenie czasu pracy. Owszem, zarabiają więcej niż inni, bo biorą nawet kilkanaście dyżurów w miesiącu, a cierpi na tym np. rodzina. Czy to może być zarzut w stosunku do szpitala?

Dyrektor zaczął bezlitośnie ciąć administrację. Z 60 pracowników zostało 48. Za to przybyło pielęgniarek, a lekarzy jest mniej więcej tyle samo: razem z rezydentami i stażystami - 130. To przecież oni: pielęgniarki, położne, technicy i lekarze stanowią ten zespól, który wykonuje rosnący kontrakt. Oczywiście, dyr. Obermeyer wziął się także za problem, na którym wszyscy dotąd połamali zęby, czyli de facto stracili stanowiska - bo za każdym razem właśnie Euromedic był w tle. Wydawało się, że sprzyja mu w tym ustawa o zakazie konkurencyjności, która weszła w życie 1 stycznia 2007 r. Mówi ona m.in,że na terenie szpitala nie może istnieć konkurencyjna w stosunku do niego placówka prywatna. Umowa z Euromedic już wygasła 3 lata temu i zaczęła się korespondencja. Prezes firmy P. Janicki zasiadał do rozmów, podawał terminy (coraz odleglejsze), Biuro Polityki Zdrowotnej słało pisma do szpitala z pytaniem, kiedy firma się wyprowadzi. Pierwsze takie pismo przyszło 17 kwietnia ub. r., z dodatkowym stwierdzeniem, że za okres bezumownego korzystania do czasu wyprowadzki Euromedic ma płacić 300% czynszu. Nic z tego nie wyszło. Dyrektor pokazuje gruby segregator korespondencji w tej sprawie. Wreszcie wystąpił do miasta o pieniądze na zakup 14 stanowisk do dializy, by reaktywować oddział. Pieniądze dostał, stanowiska do dializ zostały kupione za 600 tys. zł i... czekają. Trzeba wyremontować i przystosować oddział. A zatem - wykonać projekt, uzyskać zgodę konserwatora zabytków (bo prawie cały szpital jest pod opieką konserwatorską), stworzyć magazyn płynów do dializ i stację uzdatniania wody, bo nie wiadomo, czy ta sprzed 6 lat jeszcze się nadaje. To koszt około półtora miliona złotych. A na to pieniędzy już nie ma. Więc znów pat. A korespondencja trwa, tyle, że Biuro Polityki Zdrowotnej co jakiś czas diametralnie zmienia zdanie. W listopadzie uznało, że Euromedic może świadczyć usługi nadal. I to mówi organ założycielski - irytuje się dyrektor, który ma już chyba dość także dziennikarzy, zadających te same pytania. Euromedic stwierdził, że nie opuści budynku przynajmniej do 30 czerwca, bo nie ma innej lokalizacji. Nic dziwnego, ta jest bardzo wygodna: ewentualne powikłania trafiają od razu do szpitala.

Rada społeczna szpitala wystąpiła do p.o. dyrektora BPZ, by zawiadomił Narodowy Fundusz i wojewodę jako organ rejestrowy, że Euromedic nie spełnia podstawowego warunku do podpisania kontraktu - nie ma prawa do lokalu. I nic. To chyba jedyny taki przypadek w Polsce.

I nagle, w grudniu, nowa afera. I to w chwili, gdy tu, w szpitalu, panuje wreszcie ogólne zadowolenie: zarobki wzrosły, po latach pielęgniarki przestały strajkować, atmosfera znów jest dobra, kontrakt wykonywany z nadwyżką, budynek A2 oddany, a dyrektor.... dostaje naganę, jakoby za niewpuszczenie kontrolerów z miasta. Tłem całej sprawy jest zwolnienie dyrektor ds. ekonomicznych (no i - na pewno - Euromedic). Jak nigdy, wszyscy zwierają szeregi: rada ordynatorów i związki zawodowe. Dyrektor pisze odwołanie. Nic to. W przededniu Wigilii pojawiają się kolejni kontrolerzy z miasta, którzy chcą wiedzieć, mówiąc w skrócie, czy rzeczywiście związki bronią dyrektora. 29 stycznia do ratusza trafia pismo do Pani Prezydent, które we fragmentach cytujemy dzięki uprzejmości szefa Solidarności, doktora Jacka Sałkowskiego: (...) udzielenie dyrektorowi naszego szpitala kary nagany jest bezpodstawne i nie znajduje uzasadnienia w rzeczywistych faktach. Zgodnie z Pani pismem, "przyczyną wymierzenia kary nagany była dwukrotna odmowa poddania się czynnościom kontrolnym, realizowanym przez m.st. Warszawę w ramach kompetencji wynikających z art. 67 ustawy o zakładach opieki zdrowotnej" podczas gdy przyczyną bezpodstawnego zastosowania kary porządkowej nagany wobec dyrektora naszego szpitala było "bezprawne żądanie p.o. zastępcy dyrektora BPZ R.M. Zakrzewskiego wskazania i wyjaśnienia przyczyn rozwiązania umowy o pracę z pracownikiem szpitala".

Zgodnie z przepisami prawa pracy (...) spory o roszczenia ze stosunku pracy rozstrzygają sądy pracy. W związku z taką możliwością pracownik może skorzystać z drogi sądowej i uzyskać rozstrzygnięcie w sprawie przyczyn uzasadniających rozwiązanie umowy bez wypowiedzenia, jak również w sprawie zasadności takiego rozwiązania umowy o pracę. Szanowna Pani Prezydent, sprawująca nadzór nad naszym szpitalem może dokonywać kontroli i oceny działalności szpitala oraz dyrektora szpitala - zgodnie z przepisami ustawy o zakładach opieki zdrowotnej, natomiast nie może rozstrzygać w sprawach zastrzeżonych do wyłączności sądów. (...) Zarząd naszej organizacji uznaje zastosowanie kary porządkowej wobec dyrektora za bezpodstawne, a przez to podlegające uchyleniu (....)" Pytam dyrektora: to ma Pan te naganę, czy nie? Chyba nie, bo nie dostałem żadnej odpowiedzi...

Całą tę sytuację najlepiej podsumowuje wieloletni ordynator ginekologii i położnictwa szpitala, dr Władysław Fidziński: daleki jestem od wyszukiwania spiskowych teorii dziejów i przykładania ich do naszego szpitala. Ale coś w tym chyba jest. Najlepiej by było, żeby miasto np. na rok stworzyło stabilne warunki do realizacji planów, przecież dla dobra pacjentów i przestało przeszkadzać....

PS. Na dzień przed ukazaniem się gazety miałam okazję rozmawiać z ordynatorem III interny z poddziałem ostrych zatruć dr Ryszardem Feldmanem. Jego opinia jest ważna także dlatego, że właśnie tu poprzednio były (i w przyszłości mają być) stanowiska do hemodializy. Oto, co powiedział:

- Stacja dializ powstała tu pod koniec lat 60. Początkowo jedno-, potem dwustanowiskowa była w Warszawie jedyną stacją miejską, nie akademicką. Pod koniec lat 70. rozrosła się do 12 stanowisk, z wydzielonym pomieszczeniem dla sztucznej nerki wykorzystywanej w trybie ostrym dla leczenia osób z ostrą, skrajną niewydolnością nerek lub pacjentów zatrutych substancją wymagającą przyspieszonej zewnątrzustrojowej metody eliminacji trucizny (dializa otrzewnowa na początku, hemodializa, hemoperfuzja). Z nie do końca znanych, a na pewno niezrozumiałych powodów stacja dializ, mająca bardzo dobrą renomę została odsprzedana Międzynarodowemu Centrum Dializ Euromedic. W Szpitalu Praskim pozostawiono 3 stanowiska dializacyjne na potrzeby Ośrodka Ostrych Zatruć, OIOM, oddziałów chorób wewnętrznych i zabiegowych. Stacja ta, czynna całą dobę, była i jest zapleczem dla warszawskich szpitali, które nie maja tych możliwości.

Na dodatek, na stanowiskach dializacyjnych wykonywano i wykonuje się zabiegi hemodializ chorych diagnozowanych przewlekle w Euromedicu w sytuacji pogorszenia stanu zdrowia wymagającego leczenia szpitalnego oraz w godzinach, gdy Euromedic nie działa (godziny nocne, niedziele).

Jest to dla szpitala sytuacja z przyczyn finansowych bardzo niedobra, albowiem wydatki ponoszone przez szpital związane z hospitalizacją tych pacjentów są zwykle bardzo wysokie. Dotyczy to zarówno diagnostyki, w tym najdroższej - obrazowej, jak i terapii, w tym szczególnie drogiej antybiotykoterapii nietypowych zakażeń patogenami opornymi na powszechnie stosowane antybiotyki. Szpital Praski wielokrotnie w ciągu ostatnich kilku lat usiłował odzyskać stację dializ. Niestety, z nieznanych nam powodów, stanowiących prawdziwą zagadkę żadnemu dyrektorowi szpitla nie udało się tego uczynić.

Decyzję o zakupie sztucznych nerek i uzdatniacza wody, podjęta przez obecnego dyrektora uważam za ze wszech miar słuszną. Szpital obecnie przebudowuje się w ekspresowym tempie, jest więc nadzieja, że uda się zainstalować aparaturę albo w starym pomieszczeniu, albo w nowym pawilonie po odejściu Eromedic. Oskarżanie dyrektora o niegospodarność, rozrzutność, brak perspektywicznego spojrzenia na szpital, dochodzące z urzędniczych kancelarii, jest wysoce krzywdzące. Osobiście uważam, że zakup nowych sztucznych nerek i uzdatniacza wody jest kolejnym dowodem na to, że doktorowi Obermeyerowi zależy na rozwoju Szpitala Praskiego, o czym przekonani są wszyscy pracownicy.


Notowała Ewa Tucholska
15759