Lewa strona medalu

Rozdwojenie jaźni

Warszawscy radni Prawa i Sprawiedliwości chwytają się coraz to bardziej wymyślnych powodów, dla których mogliby przerwać złą passę i wreszcie zaistnieć w mediach. Ich nieustająca krytyka prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz oraz Platformy Obywatelskiej i Lewicy nie przynosi rezultatów i trudno, żeby przynosiła. Po pierwsze, nie ma za co krytykować, bo po czterech latach zastoju i marazmu w Warszawie wreszcie ruszyły duże inwestycje - i to nie tylko te, które obiecywał zrealizować w trakcie swojej kadencji Lech Kaczyński, jak chociażby Most Północny. Po drugie, żeby krytykować, trzeba mieć w zamian własną koncepcję rozwoju miasta, a tej paniom i panom z PiS-u najwyraźniej brakuje.

Co więc wymyślili warszawscy radni Prawa i Sprawiedliwości? Że zajmą się wielką polityką. I to od razu międzynarodową. Pod koniec marca, w „imieniu mieszkańców Warszawy poruszonych tragedią Tybetu” zaapelowali do prezydent stolicy o nawiązanie formalnej współpracy partnerskiej ze stolicą Tybetu Lhasą. Jednak nie z chińskim administratorem Lhasy, ale rezydującym w Indiach tybetańskim rządem na uchodźstwie. Oczywiście, swój pomysł "zapomnieli" skonsultować z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, stawiając tym samym w niezręcznej sytuacji zarówno władze miasta, jak i polski rząd, a zwłaszcza ministra spraw zagranicznych. Z tego względu Rada Warszawy ten pomysł odrzuciła, a swój sprzeciw wobec łamania praw człowieka w Tybecie wyraziła w specjalnej uchwale, przyjętej jednogłośnie przez wszystkich radnych.

W całej sprawie trzeba jednak zwrócić uwagę na dwa kluczowe aspekty. Pierwszy to taki, że mimo wszystko Rada Warszawy powinna przede wszystkim zajmować się problemami Warszawy i jej mieszkańców. Oczywiście, ma prawo wyrażać swoje stanowisko w różnych sprawach i tak uczyniła, popierając wolny Tybet i zapraszając Dalajlamę na sesję Rady Warszawy. Trzeba mieć jednak świadomość, że to nie do radnych Warszawy należy kreowanie polityki zagranicznej Polski, jak najwyraźniej próbują to czynić radni PiS. W mojej ocenie miałoby to sens i uzasadnienie jedynie wtedy, gdyby ministrem spraw zagranicznych byłaby nadal Anna Fotyga, ale to przynajmniej na razie nam nie grozi.

Drugi aspekt jest o wiele bardziej wymowny. Otóż nie raz mieliśmy do czynienia z wybiórczym traktowaniem historii przez polityków prawicy - zwłaszcza tych z Prawa i Sprawiedliwości. W tym jednak wypadku ich obłuda przeszła wszelkie granice. Z jednej strony potępiają teraz Chiny za łamanie praw człowieka i represje wobec Tybetańczyków, a z drugiej ich czołowi działacze jadą kilka lat temu z wizytą do jednego z największych dyktatorów i zbrodniarzy naszych czasów generała Augusto Pinocheta - byłego prezydenta Chile i wręczają mu ... pamiątkowy ryngraf rycerski z Matką Boską. Mało tego - w załączonym liście nazywają go "wielkim człowiekiem, wielkim przywódcą i niezłomnym bohaterem", a po powrocie bagatelizują ofiary pinochetowskiego zamachu i terroru, stwierdzając, że "większość zamordowanych to komuniści albo członkowie ich rodzin".

Nie wiem czy to rozdwojenie jaźni, obłuda, czy jeszcze coś innego. Tak czy owak radnym PiS radzę, żeby albo zajęli się walką o prawa człowieka wszędzie na świecie - a nie tylko tam, gdzie im to ideologicznie pasuje, albo wzięli się za to, do czego ich wybrano, czyli do rozwiązywania problemów warszawiaków.


Sebastian Wierzbicki
radny Rady Warszawy
(SLD)
www.sebastianwierzbicki.pl

5371