Wyprawa do Gruzji


Chociaż w kalendarzu panuje jeszcze zima, warto pomyśleć już o letnich wakacjach i zaplanować urlop. Na przekór deszczowej aurze, mógłby to być urlop w jakimś słonecznym miejscu, pod palmami. Kto z nas nie marzy o dalekich podróżach do egzotycznych krajów? Jednak tylko niewielu udaje się te marzenia zrealizować.

Jednym z takich entuzjastów jest młody mieszkaniec Tarchomina, Andrzej Woźniak, student pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego. Wraz ze swoją dziewczyną, Natalią Oniśk, studentką polonistyki, w lipcu, sierpniu i wrześniu zeszłego roku odbył rowerową wyprawę do Gruzji. Nowa Gazeta Praska była patronem medialnym tego przedsięwzięcia. Przedstawiamy relację z tej wyprawy, mając nadzieję, że stanie się ona inspiracją dla naszych Czytelników. Gruzja - przepiękny, górzysty kraj, odznaczający się bardzo starą i oryginalną kulturą, bogatą w arcydzieła architektury i sztuki. Sakartwelo, czyli Ziemia Gruzinów, została szczodrze wyposażona przez naturę. Ciepły klimat, urodzajne ziemie sprawiają, że dojrzewają tu winogrona, herbata i owoce cytrusowe. Gruzja jest nie tylko krajem wielkich bogactw naturalnych, ale też obszarem o niezwykłym zróżnicowaniu krajobrazów. Na stosunkowo niewielkiej powierzchni (70 tys. km2) można tu zaobserwować strefy krajobrazowe od wilgotnych nadmorskich subtropików aż do wiecznych śniegów i lodowców wysokich gór Kaukazu. Widoki są tu pełne kontrastów: palmy, eukaliptusy i olchowe lasy Kolchidy sąsiadują z okrytymi śniegiem wysokogórskimi obszarami Swanetii. Zdumiewające bogactwo i zróżnicowanie przyrody Gruzji wynika przede wszystkim z jej położenia geograficznego i urozmaiconej rzeźby, ale Gruzini mają w tym względzie inne zdanie. Opowiadają następującą anegdotę:

Kiedy Pan Bóg przydzielał ziemię poszczególnym narodom, wszyscy tłoczyli się i przepychali, żeby dostać najlepszy kawałek. Tylko Gruzini siedzieli pod drzewem, umilając sobie czas winem i śpiewaniem. Kiedy wreszcie zgłosili się do Boga, wszystko było już rozdane, wszystkie ludy miały już swoje miejsce. Żal się Panu Bogu zrobiło sympatycznych Gruzinów "bez przydziału", postanowił więc, że odda im najpiękniejszy zakątek, który zamierzał zostawić sobie. Gruzja to rzeczywiście jeden z najbardziej malowniczych zakątków świata - ziemia wybrana przez Boga. Nic więc dziwnego, że wielu ludzi chce ją zobaczyć. Podobnie było z Andrzejem. Ponad dwa lata temu spotkał we Lwowie trzech Polaków wracających z Gruzji. Opowiadali o niej i o gościnności jej mieszkańców z takim zachwytem, że zaczął się tym krajem interesować. Rok później poznał Natalię. Natalia była na festiwalu filmowym we Wrocławiu, gdzie zafascynowały ją filmy ormiańskiego reżysera, tworzącego w Gruzji, Siergieja Paradżanowa. Wtedy narodził się pomysł wyjazdu do Gruzji. Jako środek transportu wybrali rowery. Wiosną 2007 r. kupili dobry sprzęt i zaczęli trenować. Żeby sprawdzić swoje możliwości, pojechali rowerami na Suwalszczyznę. Test wypadł pomyślnie, zajęli się więc organizacją wyprawy.

Zwrócili się do Fundacji Uniwersytetu Warszawskiego, która wspiera różne projekty studenckie, o dofinansowanie wyprawy. W zamian zobowiązali się wykonać dokumentację fotograficzną i zaprezentować ją po powrocie. Niestety, projekt nie wydał się komisji dość interesujący i dotacji nie przyznano, nie podając żadnego uzasadnienia odmowy. Za to podróżnicy mogli cieszyć się niezależnością. Opracowali następującą trasę:

Warszawa - Przemyśl - Lwów – Odessa (pociągiem); Odessa - Poti (promem); Poti - Batumi - Achalcyche - Achalkalaki - Erewań - Tbilisi (rowerami) - Kazbek - Tbilisi (stopem) - Baku - Tbilisi (rowerami); Tbilisi - Batumi (pociągiem); Stambuł - Suczawa - Przemyśl - Warszawa (autobusem). W sumie trasa liczyła ok. 7500 km, w tym na rowerach zrobili ok. 2400 km. Dzisiaj Andrzej Woźniak podzieli się z nami wrażeniami z tej dalekiej podróży.

Jak dotarliście do Gruzji, jakie były wasze pierwsze wrażenia?

Do Gruzji dotarliśmy promem. Płynęliśmy z Odessy 2 i pół doby do gruzińskiego portu Poti. Z Poti pojechaliśmy już rowerami do Batumi. Naszą wyprawę rozpoczęliśmy od zielonej, wilgotnej Adżarii, z bujną, subtropikalną roślinnością. Każdy, kto przybywa do Adżarii, nie może oprzeć się urokowi wzgórz, pokrytych krzewami herbaty. W miarę jednak, jak posuwaliśmy się na południowy wschód, krajobraz się zmieniał. Wjechaliśmy w góry, krajobraz stał się suchy, surowy. To Dżawachetia, kraina o stosunkowo niedawnej działalności wulkanicznej z centrum w Achalkalaki. Z Achalkalaki udaliśmy się do Armenii, zwiedziliśmy Erewań, objechaliśmy jezioro Sewan, a następnie wróciliśmy do Gruzji.

Stolicą Gruzji jest Tbilisi - "ciepłe miasto". Skąd pochodzi ta nazwa? Czy Tbilisi przypomina stare miasto Wschodu, czy jest to raczej nowoczesna, europejska metropolia?

Tbilisi leży na stokach gór, nad rzeką Kurą. Na jej kilkudziesięciometrowych urwistych brzegach widać przyczepione domki Starego Miasta. Przystrojone balkonami, kolumienkami i krużgankami tworzą niezwykle malowniczy widok. Niestety, malowniczo wygląda to tylko z daleka. Prezydent Micheil Saakaszwili jest bardzo prozachodni i wiele rzeczy zrobił na pokaz. Kazał odnowić fasady, żeby osoba wjeżdżająca do miasta z zagranicy zobaczyła odrestaurowane budynki. Wystarczy jednak wejść na podwórka staromiejskich zabudowań, aby przekonać się, że wiele domów jest zaniedbanych.

Centrum miasta jest super wystawne, jak w wielkiej europejskiej metropolii. Najbardziej elegancka ulica to Prospekt Rustaweli, noszący imię największego poety gruzińskiego Szoty Rustaweli, autora narodowego eposu "Witeź w tygrysiej skórze".

Na straży starej i nowych części miasta, na urwisku skalnym nad Kurą stoi wykuty w kamieniu pomnik założyciela Tbilisi, króla Wachtanga Gorgasali. On to w roku 458, jak głosi legenda, będąc na polowaniu odkrył ciepłe źródła w tej okolicy - stąd nazwa miasta, ("tbili" oznacza w języku gruzińskim "ciepły") - i, wykorzystując dogodne położenie w kotlinie nad rzeką, postanowił tu właśnie założyć stolicę, przeniesioną z Mcchety.

Dzisiaj nad miastem góruje też srebrzysty posąg kobiety. To Matka Gruzja. W jednej ręce trzyma czarę z winem dla przyjaciół, a w drugiej - miecz dla wrogów.

Gruzja to kraj położony między łańcuchami Małego i Wielkiego Kaukazu. W rejonie Wielkiego Kaukazu leżą, niegdyś niedostępne, górskie krainy, Swanetia i Chewsuretia. Czy udało się wam do nich dotrzeć? Czy tamtędy przechodzi słynna Gruzińska Droga Wojenna?

Północna granica Gruzji biegnie grzbietem Wielkiego Kaukazu. Wieńczą go pokryte wiecznym śniegiem szczyty, jak Szchara (5058 m n. p. m.) i niewiele niższy Kazbek (5047 m n. p. m.). Każdy z nich przewyższa znacznie Mont Blanc. Odbyliśmy dwie wyprawy z Tbilisi na północ, pod samą granicę z Czeczenią. Pierwszy raz wybraliśmy się w stronę Kazbeku "marszrutką", czyli dżipem wożącym turystów, bo rowerami byłoby bardzo ciężko.

Droga, którą jechaliśmy, to właśnie Gruzińska Droga Wojenna. Od niepamiętnych czasów w tym rejonie ważną rolę odgrywały przełęcze kaukaskie, którymi wiodły szlaki łączące Gruzję z krajami tzw. Przedkaukazia, czyli terenami położonymi na północ od Kaukazu. Jedna z tych dróg zyskała największą sławę. Gruzińska Droga Wojenna, nazwana tak ze względu na swe strategiczne znaczenie, prowadzi przez Przełęcz Krzyżową (2388 m n. p. m.), nieopodal Kazbeku aż do Mcchety, dawnej stolicy Gruzji.

Do XIX w. był to tylko wąski, górski szlak, dość przy tym niebezpieczny dla podróżnych. Jeździli nim Puszkin, Gribojedow i Aleksander Dumas. Dzisiaj prowadzi tędy asfaltowa szosa, ciągle niezmiernie ważny szlak komunikacyjny, a zarazem bardzo atrakcyjny dla turystów. Wzdłuż drogi na skałach widać ruiny twierdz i wież wartowniczych. Dotarliśmy do miejscowości Kazbegi, skąd roztacza się wspaniały widok na ośnieżony Kazbek oraz na starą cerkiew Cminda Sameba. Położone w rejonie Kaukazu krainy, Swanetia i Chewsuretia, z powodu trudnego do nich dostępu, zachowały oryginalną kulturę i zwyczaje. My chcieliśmy zobaczyć przypadające na 28 sierpnia święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny – Mariamoba, gdzie w obrządku chrześcijańskim zachowały się jeszcze wątki pogańskie. Pojechaliśmy w tym celu stopem do Chewsuretii. Okazało się, że dużo wsi w tym rejonie jest opuszczonych. Surowy wysokogórski klimat i brak ziemi, nadającej się do uprawy, zmusiły wielu Chewsurów do porzucenia swoich osad i przesiedlenia się na żyzne ziemie Kachetii i Kartlii. Dlatego nie zobaczyliśmy obchodów święta Mariamoba. Natomiast dotarliśmy do wioski Szatili, gdzie widzieliśmy starą twierdzę izolacyjną. Podobno przetrzymywano w niej chorych na dżumę.

Twierdze strażnicze, domy-twierdze świadczą o skomplikowanej historii tych regionów, historii ciągłych walk zbrojnych i waśni poszczególnych klanów. Ale w Gruzji są też całe miasta wykute w skale. Czy widzieliście takie miasto?

Widzieliśmy, chyba najsłynniejsze, skalne miasto Wardzia. Zostało ono zbudowane w czasie panowania królowej Tamary, a więc na przełomie XII i XIII wieku. Mieścił się tam klasztor. Wardzia znajduje się naprzeciw wsi Gogaszeni. Na długości prawie jednego kilometra wzdłuż lewego brzegu Kury ciągną się strome skały, gdzie w warstwach miękkich tufów wyżłobiono ponad 600 komnat, sal i przejść, pomieszczeń gospodarczych, magazynów do przechowywania żywności i wina. Były tam też biblioteka, łaźnie, jadalnie i skarbiec. Zachowały się też resztki wodociągu i systemu nawadniającego. Poszczególne pomieszczenia łączyły tajne przejścia. W przypadku napaści nieprzyjaciela Wardziński klasztor dawał schronienie miejscowej ludności. Ta monumentalna budowla mogła pomieścić 20 tysięcy ludzi.

W Wardzia było kilka cerkwi. Najlepiej zachowała się główna świątynia położona w centrum miasta. Jej ściany i strop pokrywają piękne freski. Największą grotą w Wardzia jest tzw. Sala Świata, mająca 10 m długości, ponad 4 m szerokości i 7 m wysokości.

Gruzini odznaczają się ogromnym przywiązaniem do swojej kultury. Słyną z dumy i odwagi. Mimo licznych najazdów i wielu lat pod obcym panowaniem potrafili ocalić kulturę narodową i zwyczaje. Ta stara kultura przejawia się w życiu codziennym w sławnych gruzińskich biesiadach. Czy mieliście okazję w nich uczestniczyć? Jak to się odbywało?

Niejednokrotnie byliśmy zapraszani na takie biesiady. Zawsze odbywają się one według odwiecznego rytuału. Przede wszystkim musi być tamada – mistrz ceremonii. Tę funkcję sprawuje najczęściej gospodarz, a czasem najstarszy lub najdowcipniejszy z obecnych. Zawsze jest to ktoś cieszący się ogólnym szacunkiem i autorytetem oraz umiejący pięknie mówić. On bowiem wznosi toasty, a nie są one podobne do naszych. Przy gruzińskim stole nie można się wykpić jednym słowem, wygłaszanie toastów jest powszechnie kultywowaną sztuką krasomówstwa.

Zwykle wznosi się toasty "za spotkanie", "za przyjaźń", "za gospodynię domu" i "za Gruzję". Raz byliśmy goszczeni w gruzińskim domu, gdzie tamadą został młody człowiek imieniem Koba. Abyśmy wszystko rozumieli wznosił toasty w języku angielskim. Wśród ośmiu wygłoszonych przez niego toastów pamiętam "za spotkanie, przyjaźń rodziców i Matkę Boską".

Te biesiady, toasty za spotkanie i przyjaźń wiążą się z niezwykłą gościnnością Gruzinów. Czy byliście nią zaskoczeni?

Tyle słyszeliśmy o gruzińskiej gościnności, że właściwie nie byliśmy zaskoczeni, oczekiwaliśmy jej. Wszystkie wieści o tej tradycyjnej cnocie Gruzinów się potwierdziły. W Tbilisi mieszkaliśmy u Laszy, który jest reżyserem teatralnym, a poza tym pracuje z niewidomymi dziećmi. Przez cały czas naszego pobytu dbał o to, abyśmy dobrze się czuli w jego domu. Wcześniej jeszcze, jadąc z Batumi na wschód, trafiliśmy do Ramazina. Ramazin, prosty góral, mieszkał z żoną i rodziną siostry w drewnianym domu i, chociaż widać było, że sam żyje skromnie, zaofiarował nam wszystko, co miał najlepsze.

Najczęściej, kiedy w drodze pytaliśmy o możliwość rozbicia namiotu w ogrodzie, byliśmy zapraszani do domu, dostawaliśmy najlepszy pokój z najpiękniejszym widokiem. Byliśmy zapraszani na biesiady często przez przypadkowo poznanych ludzi.

Przyznam się, że po pewnym czasie stało się to trochę nużące. Pod koniec pobytu chcieliśmy spać już tylko pod namiotem, żeby mieć trochę spokoju. Bo zaproszenie przez Gruzina do domu jest równoznaczne z biesiadą, a ta, z kolei, oznacza kilka godzin przy suto zastawionym stole. Nie ma takiej możliwości, żeby przy tym nie pić wina, bo byłoby to wielkim nietaktem.

Mówiąc o gościnności i biesiadach nie sposób nie zapytać o kuchnię, z której przecież Gruzja słynie.

Sztuka kulinarna Gruzji może z powodzeniem konkurować z najlepszymi kuchniami świata. Co prawda, zarówno Natalia, jak i ja, jesteśmy wegetarianami, więc nie możemy wypowiadać się na temat potraw mięsnych. W naszym przypadku odpadał, np. charakterystyczny gruziński szaszłyk z baraniny.

Mimo to, mogę powiedzieć bez przesady, że w Gruzji nie brak niczego. Mają wspaniałe owoce. Dojrzewają tam przecież cytrusy, winogrona, granaty, brzoskwinie, morele, oraz nieznane u nas karalioki i hurmy. Melony i arbuzy są tam najlepsze. W kuchni gruzińskiej stosuje się ogromne ilości świeżych warzyw i zieleniny. Wspaniałe są zwłaszcza potrawy z bakłażanów.

Gruzini, którzy są wielkimi smakoszami, twierdzą, że prawdziwa smaczna kuchnia nie istnieje bez orzechów włoskich, czosnku i aromatycznych przypraw. Wśród tych ostatnich szczególnie popularna jest "adżika", ostra przyprawa przyrządzana z różnych gatunków ucieranej papryki z kolendrą i orzechami.

Na gruzińskim stole nie może zabraknąć "chaczapuri"- placka pieczonego z serem owczym. Nam też bardzo smakowała esencjonalna zupa z fasoli-"lobio". Gruzini przepadają za pikantnymi sosami, znacznie różniącymi się od naszych. Sosy przygotowuje się tam ze śliwek, derenia, pomidorów, czosnku, orzechów, czerwonej papryki a nawet soku z winogron.

Sok z winogron jest też podstawą innego smakołyku - "czurczcheli"- tzw. gruzińskich snikersów, przypominających długie ciemne sople. Są to nawleczone na nitkę orzechy laskowe, oblane gęstym sokiem z winogron i ususzone na słońcu.

W zetknięciu z inną kulturą i odmienną obyczajowością łatwo może dojść do niezamierzonych nieporozumień i zabawnych sytuacji. Czy wam zdarzyło się coś takiego?

Z Gruzinami raczej dobrze się dogadywaliśmy i nie dochodziło do żadnych spięć. Na naszej drodze spotykaliśmy ludzi niezwykle życzliwych i taktownych, może poza pewnym Ormianinem koło Erewania, który chciał wymienić żonę na Natalię.

Natomiast przeżyliśmy mało zabawny incydent na granicy z Azerbejdżanem. Zostaliśmy pozbawieni naszego przewodnika turystycznego z powodu jego niepoprawności politycznej. Celnicy azerscy zainteresowali się naszym przewodnikiem i okropnie się zdenerwowali, ponieważ było tam napisane, że Karabach należy do Armenii. Karabach był od wieków przedmiotem sporu pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Obecnie, niby niepodległe państwo, de facto kontrolowany jest przez Armenię. Azerowie nie mogą się z tym pogodzić. Celnicy zabrali nam przewodnik, i jedyne, co nam się udało, to uzyskać za niego zwrot kosztów.

Mimo to pojechaliśmy do Baku, aby później, w połowie września wrócić do Gruzji, do Kachetii, krainy winnic i winorośli. Chcieliśmy trafić na winobranie i spróbować młodego wina. Okazało się, że jesteśmy o tydzień za wcześnie. Niewielu gospodarzy zrobiło już wino. Niestety, nie mogliśmy czekać. Musieliśmy wracać, aby zdążyć na rozpoczęcie roku akademickiego. Kachetia żegnała nas zabawnymi banerami reklamowymi, umieszczonymi gęsto nad szosą, zachęcającymi przejeżdżających kierowców do picia wina.

Poza incydentem z celnikami azerskimi, jakie problemy napotykaliście w trakcie waszej wyprawy?

Paradoksalnie, najwięcej problemów mieliśmy z rowerami. Generalnie poruszanie się rowerem w górzystym terenie jest trudne. Mieliśmy dobre górskie rowery, ale bardzo obciążone wyładowanymi sakwami. Z drugiej strony, są w Gruzji drogi nieprzejezdne dla samochodów i wtedy rower bardzo się przydawał.

Dużym problemem w Gruzji jest brak serwisów rowerowych. Po prostu mieliśmy zbyt nowoczesny sprzęt, jak na tamte warunki. W Tbilisi są warsztaty, gdzie można taki rower naprawić, ale już w mniejszych miejscowościach - nie. Dlatego trzeba było mieć przy sobie zapasowe części.

Poza tym w Gruzji turystyka rowerowa nie jest bardzo rozpowszechniona i chyba nie ma jasnych przepisów, regulujących przewożenie rowerów innymi środkami lokomocji. W Tbilisi nie chcieli nas wpuścić z rowerami do pociągu. Udało nam się to dopiero po długich pertraktacjach.

Jako podróżnik z pewnym doświadczeniem, jakich rad udzieliłbyś osobom, które marzą o zobaczeniu Gruzji i chciałyby zorganizować podobną wyprawę? Do jakich instytucji mogą się zwrócić z prośbą o pomoc?

Jeżeli są to studenci, mogą zwrócić się do swojej uczelni. Trzeba napisać dobry, konkretny projekt badawczy, najlepiej poparty przez jakiś autorytet naukowy. Wyciągając wnioski z naszego niepowodzenia w tym względzie, myślę, że najlepiej, jak wyprawę organizuje większa grupa osób, nie jedna czy dwie. Jest wtedy większa szansa na dofinansowanie.

Można szukać sponsorów wśród firm sportowych i turystycznych. My napisaliśmy do wydawnictwa "Bezdroża" i dostaliśmy od nich przewodnik. Kontakt z ludźmi bardzo ułatwi znajomość języka rosyjskiego, który jeszcze niedawno był w Gruzji powszechnie znany. Dzisiaj już nie wszyscy młodzi ludzie się nim posługują, ale ciągle jest podstawą do porozumienia się. Polecam też zapoznanie się z historią i kulturą Gruzji jeszcze przed wyjazdem. Będzie to ogromnym atutem w rozmowach i kontaktach z Gruzinami, zakochanymi w swoim kraju.

Jeżeli ktoś chciałby uzyskać więcej informacji na temat Gruzji, podaję mój adres mailowy:
klaudiusz.i.meskalina@gmail.com

Dziękuję w imieniu naszych czytelników.
rozmawiała Joanna Kiwilszo
zdjęcia: Andrzej Woźniak (dostępne w pliku pdf)
20247