Prosto z mostu

Kroniki praskie


Europa sięga tam, dokąd doszły rzymskie legiony. Tak wiele lat temu wyjaśniał nam fatalną jakość polskich kolei profesor Aleksander Krawczuk, spóźniwszy się na wykład, na który miał dotrzeć pociągiem z Krakowa. Byłem niedawno w Pradze, stolicy kraju znajdującego się za linią gór, do których doszli legioniści, i po raz kolejny przekonałem się, że profesor miał rację.

Po tamtej stronie rubieży cesarstwa świat jest inny. Może praska architektura jest ładniejsza, może nie; znam w Warszawie miejsca tak piękne, że nie uświadczysz ich nigdzie indziej. Ale czeskie miasto wygląda po prostu inaczej. Z grubsza tak, jak Paryż, Wiedeń czy Bruksela. Po pierwsze, jest czysto. Nie, żeby wszystkie elewacje były wypucowane. Po prostu nie ma na nich tzw. graffiti, przynajmniej w śródmieściu, a na jezdniach, chodnikach i trawnikach nie ma śmieci. Po drugie, miasto nie jest zasłonięte billboardami. To nie znaczy, że billboardów nie ma. Można się na nie natknąć w ilościach nie budzących reklamowstrętu, częściej zresztą jest to reklama społeczna niż komercyjna. Trzecia obserwacja, która w zdumienie wprawia przybysza zza gór, dotyczy chodników. Nie ma na nich samochodów. Niezależnie od tego, czy chodnik ma metr czy pięć metrów, czy krawężnik jest wysoki czy niski, wszyscy kierowcy parkują karnie wzdłuż jego linii. Brak miejsca - trudno, jedziemy dalej. Żadnej ułańskiej fantazji...

Kto w Polsce pamiętał o dwudziestej rocznicy rozwiązania Układu Warszawskiego? W Pradze radosne imprezy trwały przez tydzień. Po mieście jeździł różowy czołg, a na Placu Wacława zbudowano wielką scenę, na której odbywały się koncerty. Jednej z praskich ulic nadano imię Ronalda Reagana. Towarzyszyła temu wielka feta z udziałem ambasadora i defiladą zabytkowych amerykańskich limuzyn. Cóż za oszołomka - u nas, w Warszawie, inicjatorów nazwania kawałka przestrzeni publicznej imieniem prezydenta, który przyniósł nam wolność, w najlepszym razie traktuje się jak nieszkodliwych wariatów.

W Pradze świętowano również rocznicę wyjścia wojsk sowieckich, nazywając rzecz po imieniu: "20 let bez sovetske okupace", mimo iż okupacyjny prezydent kraju Gustaw Husak był nie gorszym Czechosłowakiem, niż Wojciech Jaruzelski Polakiem. Swoją drogą, można się zastanawiać, dlaczego z Polski wojska radzieckie wyszły dopiero w 1993 r., w dwa i pół roku po rozwiązaniu Układu Warszawskiego, stanowiącego podstawę ich stacjonowania. Nie mówiąc już o tym, że stało się to w dwa lata po rozpadzie Związku Radzieckiego i w dwa lata po rozwiązaniu samej Armii Radzieckiej. Czechy ostatni żołnierz rosyjski opuścił, zgodnie z logiką, w 1991 r. - cztery dni przed rozwiązaniem Układu.

Jedźmy na wakacje, uczmy się od sąsiadów logiki i prawidłowego parkowania.


Maciej Białecki
Stowarzyszenie "Obywatele dla Warszawy"

www.bialecki.net.pl
4936